
Wyścig kolarski w Toskanii – L’eroica Gaiole
L’eroica Gaiole to wyścig kolarski w stylu vintage w regionie Chianti w Toskanii. Nie sposób opisać go tak, aby w pełni oddać jego magię – tu trzeba po prostu być. Miałam okazję uczestniczyć w nim 7 października 2018, odbywał się już po raz 22. Miłośnicy kolarstwa, prawdziwi pasjonaci rowerowi spotkali się w uroczym miasteczku Gaiole w Toskanii , by zamienić swoje nogi w stal. Kolarski wyścig to okazja, by wtłoczyć w swe ciała toskańskie powietrze, słońce i deszcz. Te okoliczności przyrody tworzą także wyborne wino Chianti Classico, które w tej opowieści będzie mi często towarzyszyć. Toskania tworzy także wybornych kolarzy, wszak to właśnie stąd pochodzi wielka legenda włoskiego kolarstwa Gino Bartali, a także to tutaj odbywa się słynna Strade Bianche.
Wyścig kolarski – konwencja vintage
Konwencja vintage nie jest łatwa. Myślałam sobie naiwnie i bezwstydnie jeszcze dzień przed, że może wymienię sobie pedały i pojadę w espedach. Heh, wiem… żenujące. Na szczęście dopadł mnie wstyd i myśl tę szybko porzuciłam. Postanowiłam dokonać szybkiego kursu wsunięcia i wysunięcia swojej zgrabnej stopy z koszyka. Objechałam dwa kółka na placu toskańskiego agroturismo, w którym przygarnęli mnie jak swojego dobrego ziomka członkowie zacnego Klubu Cyklistów Puszczykowskich, z którymi tu przybyłam. Trening został odbyty, można jechać…..Upsss! Zapaliła się lampeczka w głowie…trzeba kupić buty…w trampkach 130 km się nie przejdzie, moje stopy mogą tej wyrypy nie znieść.
Kolarzówka i buty – w dawnym stylu
Oto ona! Eroica! Kolarzówka! Wyprodukowana w roku 1978, podobnie jak i ja – najlepszy rocznik, jak najlepszej klasy Chianti Classico. Tworzyłyśmy zatem zgrany zespół, niczym siostry, dwie przyjaciółki, które spotkały się po latach i chcą się nagadać. Miałyśmy trochę nieporozumień w czasie tej 12-sto godzinnej pogawędki. Nawet parę siarczystych przekleństw się posypało, ale wiadomo po długiej rozłące komunikacyjne problemy mogą się przydarzyć. Tym bardziej, jak dotychczas prowadziło się dialog z moją kolarzówką made in Germany.
Buty rowerowe – zakupione na jednym z setek stoisk mających wszystko czego twoja vintage dusza zapragnie, uratowały stopy, dały moc. Wypieszczone i ładniutkie były. No właśnie, były… L’eroica to toskański biały kurz w nogach, poderwany przez piłujących na swych wypieszczonych vintage bajkach kolarzy i kolarki. Po 130 km zmoczone deszczem, oplute błotem, smagane kurzem, bite metalowym koszykiem, palone słońcem – moje buty nabrały charakteru, dostały osobowość, stały się mną, stały się piękne.
Wino i pakiet startowy
Podczas wyścigu wino regionu Chianti rozlewają niezwykle hojnie na punktach odżywczych wszystkich 5 tras: na 32km, 46km, 78km, 130km i 209km. Jest głównym elementem w pakiecie startowym dla każdego vintage-świra. No bo w jakich zawodach dostajesz flaszkę wina na wejściu? Co więcej – jak już zapisałeś się na dystans 209 km po szutrze, na złomie, którym to zamierzasz pokonać nie wiedząc jak i kiedy ponad 3000-m przewyższeń, by ostatecznie wjechać na metę witany okrzykami – dostaniesz drugą flaszkę wina. Spróbuję może kiedyś i ten dystans, dla tej drugiej butelki.
Chianti, które sączę pisząc ten tekst, pochodzi z winnic zamku Brolio. Podjazd do zamku to jedna z bardziej niezwykłych i klimatycznych chwil w czasie L’eroica. Kolarze z długich dystansów (209 i 130 km) wczesnym rankiem pokonują wąską szutrową drogę rozjaśnianą migoczącym światłem świec – MAGIA!
Szutr, ciągle szutr w stronę słońca
Wszyscy podkreślali i generalnie dobry obyczaj mówi, żeby się nie puszczać. Ja jednak mało obyczajna i nieusłuchana jestem, więc się na tych pięknych zjazdach puszczałam. Szutr ma jednak swoje dobre strony, jak wywali z zakrętu to lądujesz na „miękkich” kamieniach. Wyścig kolarski na 130 km i dwie wywrotki to nie tak źle. W dodatku jedna na podjeździe – zabrakło przełożenia. To był początek toskańskiej przygody. Dodatkowo wypełniająca serce radość z poprawy pogody odebrała rozum. Skończył się intensywny deszcz i mogłam zerwać z siebie vintage goretex skonstruowany na szybko z niebieskich worków na śmieci. I bęc, leżałam. Ależ jaka to piękna impreza! Jaka gentlemeńska! Wszyscy mężczyźni rzucili się na pomoc. A ja zamiast zalewać się łzami, zrobić prawdziwie włoską dramę, to nie! Wstała, otrzepała się, odprawiła włoskich rycerzy i pojechała dalej!
Osobliwości L’eroica Gaiole
Znacie to powiedzenie słynnego Forresta – „mama mawiała, że życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co się trafi”. Tu wszystko było niespodzianką, wielkim, przeogromnym pudłem czekoladek. Grupa z którą jechałam była niespodzianką – poznaliśmy się na miejscu. Rower był niespodzianką. Wyścig kolarski i trasa były niespodziankami. Pogoda była niespodzianką.
Jazda drogą szutrową to wielkie wyzwanie. A jazda kolarzówką z 78 roku, z hamulcami do których trzeba mieć łapy Schwarzeneggera i żelazne nerwy to już prawdziwy chrzest bojowy. Biorąc pod uwagę, że to mój pierwszy dłuższy wyjazd vintage, to można uznać, że siła boska pozwoliła dotrzeć mi żywą i w całkiem dobrym stanie na metę. A może to taki Chianti cud? Może to to wino? Who knows…. Faktem jest, że swój ateizm pożegnałam po 50 kilometrze, kiedy wjeżdżając na pierwszy punkt kontrolny spoconych, a może mokrych od deszczu kolarzy witał niejaki Padre Emilio. Pomyślałam sobie: oho, jest Padre! Nie zaszkodzi zapytać o jakąś boską interwencję. Mały cud, by jednak przejechać kolejne 80 km na tym złomie, który albo za słabo albo za mocno hamuje i czasem gubi łańcuch.
Gosia
zobacz także:

